Idzie polska matka do szwajcarskiego szpitala…
i przeżywa szok.
Jeden po drugim!
Przy wejściu – trach!
Przy gabinecie – trach!
U lekarza – trach!
Na oddziale – trach!
Nie wierzycie?
To Wam opowiem.
Nie od dziś wiadomo, że Oliś ma wadę serca.
Dziękuję Bogu za cudownych lekarzy w Centrum Zdrowia Dziecka, którzy dwukrotnie uratowali jego dopiero rozpoczęte życie!
ALE
polskie realia śniły mi się po nocach i nie były to bynajmniej przyjemne sny.
Wada serca, niewydolność krążenia, niedokrwistość, alergia, przepuklina pachwinowa – oj, tak nawędrowaliśmy się po przychodniach i szpitalach. Nie muszę Wam opowiadać jak to wygląda, jakie są kolejki do specjalisty i badania (po operacji serca kazano mi czekać 7mcy na wizytę kontrolną! w przychodni na echo serca czeka się 10 -14mcy – i dotyczyło to mojego dziecka)
Tymczasem kończą się leki nasercowe więc idziemy z młodym do szwajcarskiego pediatry.
W przychodni jak w domu; pokój zabaw dla oczekujących na swoją kolej, automat z kawką i woda.
Pan doktor dziecię ogląda, sprawdza miarę i wagę, daje zabawki i przedmioty codziennego użytku by zobaczyć czy pacjent wie co do czego. Po wizycie informuje, że w związku z sercem i przepukliną ktoś do nas zadzwoni umówić wizytę noooo ale trzeba będzie trochę poczekać…
Myślę sobie: looz, przyzwyczajona jestem.
Dwa dni później przychodzi pismo z Dziecięcego Szpitala Specjalistycznego, że mamy umówionego chirurga. Dzień później dzwoni pani z rejestracji by zaproponować tego samego dnia kardiologa (“żeby można było jednego dnia załatwić obie wizyty i nie przyjeżdżać specjalnie dwa razy”)
Wizyta u obu specjalistów odbyła się tydzień po wizycie u pediatry – ale żeśmy się naczekali!
Przy wejściu – trach!
Jaka tu przestrzeń! Jak czysto i PUSTO.
No serio, pusto i cicho. Przewijają się pojedyncze osoby.
Na wprost wejścia stoi wielki niedźwiedź z zaklejonym okiem i zajączek bez ucha 🙂
Skrada me serce!
Przy gabinecie – trach!
Do każdego specjalisty jest jakby osobna poczekalnia, gdzie znajdują się gazety dla rodziców, książeczki dla dzieci, zabawki i broszurki. Uwaga wchodzimy punktualnie do gabinetu.
U specjalisty kardiologa – trach!
Zmierzony, zważony, zrobione ekg, echo serca (podczas badania puszczona bajka na osobnym tv dla pacjenta). Po badaniu grzecznie nas zapytano czy możemy poczekać kilka minut bo pani profesor chce poznać nowego pacjenta. Oczywiście czekamy (jakieś 3 minuty z zegarkiem w ręku).
Pani doktor ponawia badanie echo, zaprasza Oliwiera na zajęcia sportowe dla dzieci z wadami serca i (co dla nas najważniejsze) odstawia leki! Każe przyjść na kontrolę po Nowym Roku (“ale dzwońcie październik-listopad bo z takim wyprzedzeniem nie rejestrujemy”)
U specjalisty chirurga – trach!
Niczego nie musimy mówić, wszystko jest w komputerze; każde słowo z wizyty u pediatry i kardiologa. Pan doktor przeciwwskazań nie widzi więc ZAPRASZA na zabieg i pyta kiedy nam pasuje. Czy za tydzień może?!?!?!? Szok!
Ostatecznie umawiamy się po sezonie urlopowym i z gabinetu wychodzimy z rozdziawionymi dziobami (nadal w szoku rzecz jasna)
Na oddziale – trach!
Dzień przed planowanym zabiegiem idziemy na spotkanie z anestezjologiem, który opowiada szczegółowo co zabrać, gdzie i o której się zjawić, co będzie się działo. Daje małemu maseczkę tlenową by poćwiczył jej przykładanie i się z nią oswoił. Na koniec pielęgniarka proponuje, że oprowadzi nas po oddziale by było raźniej. Na korytarzu spotykamy 2 wolontariuszki, które rozbawiają pacjentów oczekujących na wizyty. Ubaw po pachy 🙂
7:00 rano wita mnie pielęgniarka i “opiekun pacjenta” (który służy radą, pocieszeniem, wsparciem, informacją by pacjentowi i jego rodzinie było lżej w tej niecodziennej sytuacji). Na łóżku w sali czekają książeczki i układanka więc Oliś zachwycony.
8:00 ubieramy szpitalne wdzianko, pielęgniarka przynosi kolorowe bandaże by Oliwier mógł wybrać kolor, robi zastrzyk znieczulający w okolicy kręgosłupa (do dziś się zastanawiam jak to zrobiła bo młody nawet nie drgnął)
8:50 jedziemy na oddział razem z ulubioną maskotką Olisia i naszą “opiekunką”. Wchodzę na salę operacyjną i czekam aż młody zaśnie – personelowi zależy na tym by czuł się bezpiecznie. Zapewniają, że opiekun przyjdzie po mnie od razu gdy Oli trafi na “salę wybudzeń” by i po przebudzeniu zobaczył mamę 🙂
9:30 Zostaję zaproszona na rozmowę z chirurgiem, który opowiada mi o przebiegu zabiegu i dalszych zaleceniach. Wenflon założono i zdjęto podczas narkozy więc dzieć nie musiał się wydzierać 🙂
9:45 Trafiam na salę wybudzeń, gdzie pacjenci są monitorowani po zabiegach. Oliś gnije jak złoto, dopiero po prawie godzinie się budzi. Dostajemy wodę i przekąskę do wyboru na rozruch żołądka (jogurt, budyń, płatki, mini paluszki).
11:00 Wracamy na swoją salę i w młodego wstępują siły 🙂 Dostał kanapeczkę do wszamania i balonik z myszką Mickey (który po prawie 3 tygodniach nadal wisi pod sufitem). Mało tego! Odkryłam, że Super-Zuch tak jak Oliś ma zawiniętą nogę. Jakie to słodkie! Pacjent przeszczęśliwy, że jego ulubiona maskotka ma taki sam “uraz” jak on. Serio: obaj mieli zabandażowane stopy 😀
13:00 Wychodzimy do domu bo “we własnym środowisku pacjent najszybciej zdrowieje”.
Oliś chodzi oczywiście osowiały jeszcze po narkozie ale maskotka i balon wynagradzają ból.
Fakt, że ubezpieczenia są tutaj masakrycznie drogie ale warte swojej ceny.
W przychodni, poczekalni, szpitalu pacjent jest traktowany jak klient, który kupuje produkt luksusowy jakim jest zdrowie (może to głupie porównanie ale w sumie pasuje).
Obsługa i sprzęt są na najwyższym poziomie!
Moja rada: jeśli wybieracie się do Szwajcarii np. na urlop wykupcie sobie dodatkowe ubezpieczenie w Polsce. To groszowe sprawy a uratują Was potem od kolosalnych rachunków za szwajcarską służbę zdrowia (byleby nie musiały!).
Przykład: syn znajomego rozciął sobie brew o kant łóżka – opatrzono go w szpitalu dziecięcym, zrobiono rentgen – dostali rachunek na 1500 CHF. Tak, to na prawdę tyle tu kosztuje.
Macie jakieś doświadczenia ze służbą zdrowia (czy to w Polsce czy za granicą), którymi chcecie się podzielić? Ja wprawiona w boju więc chętnie posłucham i może doradzę 🙂
34 komentarze
Brzmi doprawdy bajecznie, aż samemu by się chciało być pacjentem w takim szpitalu, ale oby wcale, albo tak rzadko jak tylko się da 😉 Bardzo mi się podoba podejście do pacjenta, nie jak do dorosłego, tylko jak do dziecka z założeniami odpowiednimi do wieku malucha. Wyprzedzanie potrzeb i zaspokajanie tych nieświadomych. Strasznie fana sprawa i mam nadzieję, że i u nas kiedyś tak będzie. Prawdę mówiąc zapłaciłabym więcej, byleby warunki były ludzkie, a nie takie jak w tej chwili, bardziej przerażające niż leczące 🙁
W szoku byłam gdy Oliś dostał kolor bandaża do wyboru no i ten jego "przyjaciel" z zawiniętą stópką. To drobiazgi ale na prawdę ułatwiają dziecku pobyt w szpitalu!
Wow jestem pod wrażeniem. Smutne jest tylko to, że zachwycamy się takimi rzeczami, a to powinno być wszędzie normalne…
Dokładnie! Ja chodzę i wszystkim opowiadam bo to tak niecodzienne doświadczenie, że aż szok! W Polsce przyzwyczaiłam się do zupełnie innych realiów – niestety…
Podobnie jest w Angielskich szpitalach. Miła obsługa, która stara się aby dziecko jak i rodzice wcale nie czuli się jak w szpitalu a w miejscu gdzie po wyjściu czeka ich lepsze jutro. Moja córeczka ma problem z prawa ręka i noga po krwawieniu w ciąży. Musieli położyć ja spać, aby zrobić rezonans, który zalatwilismy w jeden dzien. Lekarze wszystko nam pokazali, wytlumaczyli co będzie się działo. Trzymałam córkę z jej kocykiem do momentu aż nie zasnela, przeprowadzono nas po badaniu jak córcia jeszcze spała. Jednak chłopiec obok zdążył się wzbudzić jak jeszcze jego rodzice nie doszło ten widok mnie zszokowal. Pani doktor wzięła chłopca na ręce i zaczęła przytulać, aby nie plakal. Nigdy takiego podejścia nie widziałam w Polskim szpitalu.
W Szwajcarii to samo: lekarze starają się by dziecko zasnęło i obudziło się przy mamie. W Polsce niestety pozostawione jest samo sobie bo często nawet się rodziców nie wpuszcza na salę pooperacyjną 🙁
Podobnie jest w Angielskich szpitalach. Miła obsługa, która stara się aby dziecko jak i rodzice wcale nie czuli się jak w szpitalu a w miejscu gdzie po wyjściu czeka ich lepsze jutro. Moja córeczka ma problem z prawa ręka i noga po krwawieniu w ciąży. Musieli położyć ja spać, aby zrobić rezonans, który zalatwilismy w jeden dzien. Lekarze wszystko nam pokazali, wytlumaczyli co będzie się działo. Trzymałam córkę z jej kocykiem do momentu aż nie zasnela, przeprowadzono nas po badaniu jak córcia jeszcze spała. Jednak chłopiec obok zdążył się wzbudzić jak jeszcze jego rodzice nie doszło ten widok mnie zszokowal. Pani doktor wzięła chłopca na ręce i zaczęła przytulać, aby nie plakal. Nigdy takiego podejścia nie widziałam w Polskim szpitalu.
Faktycznie traktowany jak klient przychodzący po towar luksusowy. U nas pacjent traktowany jest jak złodziej w sklepie z towarem luksusowym – przeważnie niemile widziany… Też musiałam zbierać szczękę z podłogi po Twoim poście. Ja miałam nowotwór na języczku, skierowanie do usunięcia "PILNE!". Idę we wrześniu. Jak pilne to na grudzień, ale proszę do oddziałowej. Ona na to "Nie ma opcji" koniec stycznia. Idę na koniec stycznia "Pani jest przeziębiona, proszę za dwa tygodnie".
Idę za dwa tygodnie: "Pani ma opryszczkę na ustach, ja pani na oddział nie przyjmę". Ja na to, że to są ślady po, bo miałam dwa tygodnie wstecz.
Idę za dwa tygodnie:
– "Wyniki badań krwi?"
– Jakich badań. Pytałam czy muszę coś mieć trzy razy. Nikt mnie nie informował!
– "Nie przyjmę Pani. A Pani nie miesiączkuje?"
– Nie, dopiero przestałam karmić
– "Ja nie wiem czy Pani nie jest w ciąży"
– Ale ja wiem.
– "A jak pani zacznie krwawić? Nie przyjmę…"
– Świetnie! Jadę do rzecznika praw pacjenta, prosto stąd. Mam dosyć! To już jest przesada, żebym co chwilę urlop z pracy brała i była odsyłana jak głupia." – wstaję idę do drzwi.
– (oburzona) To już przyjmę panią bez badań.
Zabieg trwał 15 minut… Po kolejnych 45 wypisali mnie do domu.
Mój tata: skierowanie na tomograf "PILNE!" dzwonię w styczniu a oni do mnie, że luty przyszłego roku. Ja: ale to pilne. Oni: To grudzień…
Jeden komentarz: to chore!
Moja mama ze skierowaniem na rezonans czekała 10 mcy!
Ja z tygodniowym dzieckiem na kontrolę po operacji serca miałam czekać 7mcy (a po 3 tygodniach już trafił do szpitala z niewydolnością krążenia). Jeśli rodzice sami nie zawalczą groźbą (bo prośby nie pomagają) albo nie mają pękatego portfela to są przegrani. Brutalne to a niestety prawdziwe. Śledzę cały czas sytuację w Polsce i serce mi pęka gdy widzę świetnych lekarzy, którzy zadłużają cały czas szpitale ratując dzieciom życie a Państwo cały czas im zmniejsza środki. Nie mogę, nie przeboleję!
Ja mam doświadczenie z holenderska i szkocką. Szkocką nie tak piękna, ale obsługa na 5+. Ja mieszkam na zadupiu i tu na specjalistę trzeba poczekać, ale dzieci jak istnieje jakie kolejek zagrożenie są wysyłane z mamą do dużego miasta, gdzie mama dostaję pokój z dzieckiem nawet do 16 roku życia dziecka. A opłat za służbę zdrowia nie odczuwamy w porównaniu z Holandią.
W Szwajcarii ubezpieczenia zdrowotne są bajońsko drogie ale po każdej wizycie u lekarza upewniam się, że warto! Wiem na co idą te pieniądze, widzę jak są dobrze wydane
Kurczę, naprawdę niektóre rzeczy to drobiazgi, a zmieniają wiele.
Bożesz … ja chcę do takiej normalności. Nawet za cenę wysokiego ubezpieczenia. Bez stresu, z szacunkiem, przed śmiercią … bo teraz to już się tyle czeka… ehhh…
To smutne, że w naszym kraju taka "obsługa" byłaby czymś niezwykłym. Sama znam realia i ciężko nawet porównać jedno z drugim
Jestem pod wielkim wrazeniem takiej organizacji. Niestety polskie szpitale są daleko w tyle, brakuje personelu, na wszystko brak pieniędzy :/ Dobrze, że macie taką świetną opiekę!
Wszystko tu chodzi jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku – i jak się okazuje to nie tylko powiedzenie ale sama prawda.
temat rzeka mogłabym poisac i pisac ale cóz i tak to nic nie zmieni, a szkoda 🙁
Cieszę się, że Oli ma opiekę jak z bajki. W takich warunkach łatwiej przejść przez chorobę, łatwiej i dla dziecka i dla zestresowanego rodzica 😉 Niestety, polski szpital to nie bajka, a momentami prawdziwy horror. Spędziłam w nim kilka miesięcy z chorą na raka córeczką. Było okropnie pod każdym względem. Potem leczyliśmy się w niemieckiej klinice w Tuebingen ( ta urokliwa miejscowość leży całkiem niedaleko szwajcarskiej granicy) I było, tak, jak piszesz. Wspominam to jak jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia, chociaz ten moment trwał wcale nie tak krótko i dużo w nim było stresujących sytuacji. Ale naprawdę, było pięknie. Tam ten mały pacjent jest najważniejszy i robi się wszystko, by tak się czuł. Pamiętam, że Oliwka ciągle wybierała "józiowy" plaster, bo tylko taki jest "kśeńźnićkowy", a ulubiona przytulanka – owieczka Suzy, załapała się na kardiomonitor i leżała sobie grzecznie przez cały dzień podłączona do urządzenia. Wtedy moja całkiem niegrzeczna córka stwierdziła, że i ona tak poleży 😉 Za każdym razem, gdy Liwka jechała na operację, pielęgniarki pytały, czy chcę leki na uspokojenie, czy chciałabym porozmawiać z psychologiem. A ile to razy wyłam im na ramieniu;) Spędzałyśmy noce na rozmowach, bo z nerwów nie mogłam spać. Zaprzyjaźniłam się równiez z lekarzami. Z niektorymi jestem w stalym kontakcie, znajomosci przeniosly sie z gruntu oficjalnego na ten prywatny. Dużo można opowiadac, nie chcę przynudzać 😉 Cały czas jesteśmy pod opieką Kliniki, ponieważ Oliwia jest w grupie obserwacyjnej. To już będzie ponad dwa lata. Leczenie dla prywatnego pacjenta jest koszmarnie drogie. Nigdy nie byłoby nas stać, gdyby nie darczyńcy. Dzięki ludziom o dobrych sercach moja córeczka dostała szansę na normalne dzieciństwo. Pozdrawiam i życzę dużo zdrówka!
Znamy Centrum Zdrowia Dziecka i Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy, lekarze w nich to na prawdę dobrzy specjaliści ale często brakuje ludzkiego podejścia. Tego wsparcia, małych gestów, które sprawiają, że człowiekowi jest lżej. My w szpitalu spędziliśmy właściwie pół dnia więc ciężko porównywać do Waszej sytuacji. Cieszę się jednak, że Oliwka (i TY!) w tak ciężkich chwilach miała wspaniałą opiekę. Tu szpital dziecięcy to szpital dziecięcy i każdy mały pacjent jest traktowany adekwatnie do swojego wieku. To piękne!
powiem jedno – tak powinno być i u nas! to co dla innych jest normalne, u nas nadal szokiem! aż łza mi się w oku zakręciła..
Wow, brzmi niesamowicie! Zdrówka życzę 🙂
To oczywiste, że tak POWINNO być wszędzie. Dziwi mnie brak podejścia lekarzy i ogólnie personelu medycznego do dzieci w szpitalach i przychodniach. Przykra sprawa, że w Polsce panuje jeszcze swoiste zacofanie. Fajnie, że w tej ciężkiej drodze mieliście chociaż trochę ułatwień ;). Dużo zdrówka dla Oliwierka!
Jesteśmy pod wrażeniem, jak to wszystko sprawnie iw przyjemnej atmosferze się dokonało.
niesamowite!
Aż się rozmarzyłam. Może będzie okazja przeczytać kiedyś, że w naszym kraju tak traktuje się każdego pacjenta 🙂
Tylko kiedy? 🙁
Jak to mówią – coś za coś 🙂 Płacisz drogie ubezpieczenie więc wymagasz 🙂
Pozdrowionka,
Smiley
https://www.facebook.com/SmileyProjectPL/
I ba! Dostajesz!
No inaczej to wszystko u nas wygląda niestety…
Twój opis, choć wydaje mi się wyjątkowo idylliczny, to napawa nadzieją, że świat będzie zmierzał ku takim standardom. Zasługuje na to każdy pacjent, a i pracownicy służby zdrowia na pewno mają większą przyjemność pracy w takich warunkach. Super.
Tyle oglądam i czytam wiadomości opisujących zmagania Polaków ze służbą zdrowia, że z całego serca życzę by i w naszym kraju się poprawiło. Może nie dziś i nie jutro – ale kiedyś, gdy już wszyscy będą na to gotowi
Aż chciałoby się mieć taką służbę zdrowa w Polsce! Ja na szczęście jeszcze nie miałam możliwości "przetestować" tego, co dzieje się w polskich szpitalach, ale jak czytam o tym, że na pewne badania tyle trzeba czekać to aż człowiekowi się nie chce żyć.
Aż się łezka w oku kręci, że to wszystko może być tak proste i eleganckie. U nas wizyta u specjalisty to istna szkoła przetrwania.
Oh.
Czyli są gdzieś na świecie ludzie warunki by zdrowiec.
Upłakam sie.
Dziękuję Bogu, ze moje dziecko zdrowe, bo tutaj u nas.
Eh.
Życzę zdrowia